"NIE WYPADA NIE CZYTAĆ (...)"
Cykl: Blogowe spotkania literackie
Dzisiaj zapraszam na kolejne "Blogowe spotkanie literackie", ale nie będzie to recenzja (jak zazwyczaj), tylko wywiad z Różą Czerniawską-Karcz. Jakiś czas temu ukazała
się książka „Madzia i… Magdalena, czyli o Samozwaniec inaczej” autorstwa Rafała
Podrazy i właśnie Róży. W rozmowie współautorka
opowiada o swoich upodobaniach, pasjach i działaniach nie tylko na niwie
literackiej.
Ostatnio wydałaś swój
najnowszy tom poetycki pod tytułem „zapytaj jabłoni…”. Z tego, co zauważyłam w
twoich utworach bardzo często pojawia się czas, jako bohater…
Rzeczywiście, przy
każdym z moich tomików można rozmawiać o Czasie. Bardzo utożsamiam się właśnie
z takim byciem w czasie i obok Czasu, oglądaniem, co mi oferuje. Pamiętam, że w
swoich wczesnych wierszach często wyraźnie personifikowałam
czas, jako przyjaciela, partnera oraz opiekuna. To było wtedy, gdy przestałam
martwić się o przemijanie, a moja jesień życia stała się dla mnie przyjazną i
złotą.
Martwiłaś
się o przemijanie?
Tak. Wynikało to z
takiego egzystencjalnego poczucia, że gdzieś tam jestem zawieszona w czasie i
on mną manipuluje. Szczerze mówiąc, zaczęłam nawet pisać książkę pod roboczym
tytułem „Poślubić Czas”. To miała być opowieść, w której bohaterka ma poślubić upersonifikowany
Czas, oblubieńca. Może kiedyś to skończę.
Jeszcze
nie skończyłaś?
Nie, bo potem zostałam
prezeską i nie było czasu na zajmowanie się takimi egzystencjalno-literackimi
sprawami.
Zostając
w temacie poezji, czy czujesz się poetką?
Zastanawiałam się nad
tym nie raz, ale to trudne pytanie. Chyba najbardziej można się tak czuć, kiedy
ktoś o tobie mówi, że jesteś poetką. Na przykład, kiedy cię przedstawiają na
spotkaniu, bo mówią wtedy o tobie. Sama o sobie nie myślę jak o poetce, gdy piszę,
czytam, albo wyobrażam sobie, że chcę napisać wiersz. Piszę z potrzeby
zapisania siebie, a nie dlatego, że jestem np. poetką, pisarką, czy kim tam.
Czym
jest dla ciebie pisanie?
Teraz, czy kiedyś?
Kiedyś była to potrzeba z natchnienia, nie wstydzę się tego nadużytego już
słowa, bo tak kiedyś czułam. Dzisiaj już
świadoma jestem warsztatu i odpowiedzialności nie tylko za słowo, ale i za to,
co ze sobą, w sobie niesie. Ważę, poważam i wybieram, rozkładam emocje i
wiedzę.
Od
czego zaczęła się twoja przygoda z piórem?
Od czytania, które
nieustannie mi towarzyszy. Nie wyobrażam sobie życia bez książek. Są wiedzą,
przeżyciem estetycznym, rozrywką, czasem ucieczką, bywają terapią, lekarstwem… nie
tylko na samo zło… świata tego…
Co
wtedy czytałaś?
Nie wiem, nie pamiętam
tytułów. Trzeba by spojrzeć na zbiory w mojej bibliotece, którą przez lata
uzbierałam. Ogólnie czytam wszystko: poezje, dużo, dużo wierszy, powieści, w
tym historyczne, biografie, dzienniki, także popularnonaukowe z dziedziny
kultury. Wszystko, bo uważam, że bez czytania nie ma dobrego pisania. Za
Magdaleną Samozwaniec powtarzam: „nie wypada nie czytać, nie wypada nie
wiedzieć”.
Z
czego czerpiesz inspirację?
Kiedyś z siebie, bo
tyle we mnie niewypowiedzianych emocji, przemyśleń, wyobrażeń, dzisiaj raczej z
zewnątrz i przez siebie, bo tyle doświadczenia się dozbierało. Inspiracje są
wokół nas, od banalnych słów, skojarzeń, po niecodzienne refleksje, do wizji
kreowanych z lektur na przykład.
A
co według ciebie jest grafomanią?
Kompulsywna potrzeba
niekontrolowanego pisania na ilość, bez znaczenia dla jakości, czasem mogą się
z tego zdarzyć jakieś ładne frazy, ale najczęściej nie. Tacy piszący chwalą się
ilością i łatwością pisania, a przecież
w kreacji twórczej nie o łatwość chodzi.
Z
kolei recepta na dobry wiersz brzmi…
Dobre pytanie, ale nie
ma odpowiedzi. Uważam, że nie ma recepty. Może i była, kiedy istniała sztuka
poetycka i kanony, według których miał być zbudowany wiersz. Natomiast dzisiaj,
gdy się to wszystko rozsypało, każdy ma do dyspozycji słowo i może z nim
zrobić, co chce, więc nie ma recepty. Według mnie, utwór poetycki nie
powinien być reklamowy, dla podziwu, ale szczery, uczciwy, oddający to, co w
danym momencie wymaga ode mnie owa potrzeba tworzenia. A potem warsztat, czyli po pierwszym zapisie
szlifowanie diamentu, a może tylko kamienia? Prościej, najpierw zapis, a potem
skreślanie. I to chyba jest podstawa dla mnie do ewentualnego stworzenia
recepty, czyli emocjonalny zapis, a potem refleksyjna i formalna praca z
wierszem.
Skoro
jesteśmy jeszcze przy pisaniu… Na Uniwersytecie Szczecińskim utworzono kierunek
pod nazwą „Pisarstwo”. Czy twoim zdaniem w warunkach akademickich można nauczyć
się pisania utworów literackich?
Od strony formalnej
zapewne tak. Przykładowo, przy pisaniu powieści mogę się nauczyć, jak
przygotować sobie warsztat, uporządkować wątki, fabułę i akcję, a także jak
zorganizować to tworzenie w czasie. Ale, jeśli nie będę miała pomysłu na
stworzenie oryginalnego bohatera, to co? Definicje mi nie pomogą. Będę
powtarzać schematy. Wtedy to będzie produkcja, a nie pisanie. Myślę, że takie
studia mają rację bytu w przygotowaniu do pisania, ale nie w samym pisaniu. Kiedyś
znakomici pisarze nie kończyli studiów z pisania. Wystarczało kształcenie
humanistyczne, ale mieli talent. Czy studia z pisarstwa pomogą odkryć swój własny styl i wykorzystać
ukryte talenty? Być może. Tego nie wiem.
To są takie indywidualne sprawy.
A
co ty byś doradziła młodym adeptom sztuki pisania, nie tylko jako pisarka, ale
też wydawca?
Doradziłabym ćwiczenie
wyobraźni, czyli czytanie, a prócz tego warto by było poczytać trochę
literatury o samym procesie tworzenia dzieł
literackich. Czasami człowiek
przychodzi i mówi, że ma książkę, czy
kilka przygotowanych do wydania, a ja się pytam: „Czy pan czyta? Co pan
czyta?” I kiedy słyszę, „nic, bo wtedy
mógłbym powtarzać albo naśladować innych”, to dla mnie jest klęska. Bo co? Nie
znając innych dzieł, odkrywa wszystko na nowo. Wyważa często otwarte drzwi.
Dopiero jest naśladowcą!!! Uważam, że potrzebne jest obcowanie z kulturą i
sztuką na co dzień. Bo takie obcowanie wzbogaca nasze doświadczenie, a bez
niego i bez wiedzy nabywanej codziennie, jakie światy możemy kreować?
Teraz
zmienimy troszeczkę temat. Wcielasz się na co dzień w wiele ról. Jesteś nie
tylko poetką, ale też aktywną animatorką kultury, wydawcą, członkinią Związku
Literatów Polskich. Trudno, czy łatwo pogodzić ze sobą te wszystkie zajęcia?
I znowu odpowiedź nie jest łatwa. Jeżeli
podejmuję jakieś role, czy to narzucone, czy z wyboru, to zakładam, że będę się
starać jak najlepiej w nich wypaść. Zawsze byłam indywidualistką i owszem,
przebywałam z ludźmi, ale nigdy sobie nie wyobrażałam, że miałabym nimi
zarządzać. Chociaż można powiedzieć, że przygotowała mnie do tego rola
nauczycielki i wydaje mi się, że dlatego w którymś momencie dojrzałam do bycia prezeską
szczecińskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Jednak nadal wywołuje to
moje prywatne zdziwienie, że mi się to zdarzyło. Natomiast rola animatorki
kultury mi odpowiadała, ponieważ zawsze lubiłam teatr. Te role! Kreowanie
rzeczywistości poprzez oddział, prowadzenie spotkań, prezentowanie piszących i
ich twórczości, wynikało samo z siebie, bo była we mnie zawsze ogromna radość
czytania. Stąd się wzięły cykle spotkań z pisarzami nie tylko szczecińskimi „W
Pałacu literacko”, czy pięciu edycji konkursów „O wers
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”, a obecnie Ogólnopolski Konkurs Poetycki im.
Józefa Bursewicza z tegoroczną III
edycją, to przecież sama radość
animacji!
Wspomniałaś
o spotkaniach „W Pałacu literacko”. Czy była jakaś idea powstania tego cyklu
wydarzeń?
Tak, wcześniej w Pałacu
Młodzieży przy Wojska Polskiego prowadziłam grupę literacką w Klubie
Nauczyciela u śp. Iwonki Tararako. Organizowałam spotkania autorskie i
tematyczne (np. świąteczne, karnawałowe, świętojańskie itp.). Potem Pałac
Młodzieży przeniósł się do budynku przy ulicy Piastów. Razem z Rafałem Podrazą
spotkaliśmy się z ówczesną panią dyrektor placówki, aby omówić kwestie związane
z 1. konkursem „O wers Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”. To był rok 2010!
Rozmawialiśmy o działaniach i wtedy dyrektorka, pamiętająca poprzednie spotkania, które organizowałam,
zapytała, czy nie można by przenieść ich do nowego miejsca. Zgodziłam się i tak
to się zaczęło, a właściwie kontynuowało! Oczywiście, nadaliśmy tym wydarzeniom
nową konwencję, bo miały być to spotkania z pisarzami nie tylko szczecińskimi.
Dla każdego autora są przygotowywane za
każdym razem inny wystrój i scenografia.
Odmienne klimaty. Cały mini-teatr. Do tej pory odbyły się 53 spotkania!
Skoro
jesteśmy przy literaturze i spotkaniach.
Seria: akcent… ona powstała za twojej kadencji i Rafała Podrazy…
Tak. Myśleliśmy o tym,
że dobrze by było pomóc autorom wydawać książki. Kiedy zaistniała możliwość
pozyskania pieniędzy na to działanie, skorzystaliśmy z tego. Złożyliśmy wniosek
i z dofinansowania Miasta Szczecin
ukazały się w I edycji serii następujące tomy: Barbary Teresy Dominiczak
„Poezją most buduję”, Magdaleny Sowińskiej „Krzyk światła” i Zbigniewa Jahnza
„Klamra czasu”. Dwie książki z tej serii w 2012 roku zostały wydane nakładem własnym autorów:
„bilans.1987-2012” Rafała Podrazy i „Zdążyć przed ciszą” Janusza P.
Kowalkowskiego. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że będzie to prawdziwa seria
wydawnicza. Na początku myśleliśmy, że może kilka książek uda nam się wydać…
Ukazało
się już 50 książek. Będą kolejne?
Oczywiście! Jest już
ich 50, niektóre bardzo cenne. Ale wcześniej zdążyłam nabrać doświadczenia w
sprawach wydawniczych. Przez 10 lat razem z koleżanką realizowałam i wydawałam
przy okazji projektów kulturalnych w szkole, poetyckie arkusze pokonkursowe.
Potem były konkursy „O wers Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Także redakcje i
korekty, zlecane sporadycznie, różnych książek. Te doświadczenia dodały mi
odwagi do poruszania się w przestrzeni redaktorskiej, korektorskiej i
wydawniczej. W pracy nad serią: akcent dołączył do mnie Zbyszek Jahnz ze
swoimi pomysłami graficznymi na okładki i wnętrze książek. Już po trzeciej
edycji zaczęliśmy je ilustrować. Seria, a w niej książki, ewoluowały, a jaka
była śmiałość oraz satysfakcja w poprawianiu
formy, oprócz cyzelowania dobrych treści autorskich.
Skoro
mowa o treści. Zdarzało ci się spierać o nią z autorami?
Naturalnie, że tak.
Niektórzy nawet „bronili swoich racji, jak niepodległości”. Ale nie było
żadnych zażartych sporów, raczej byliśmy zgodni, że chcemy wydać te dzieła jak
najlepiej, najpiękniej, najpoprawniej. Wszystko odbywało się w życzliwej
atmosferze. Oczywiście, ze swojej strony przekonywałam do jakichś drobnych
poprawek, ale najczęściej były to rzeczy formalne, typu ujednolicenie pisowni,
czy interpunkcji.
Zostańmy
jeszcze przy działaniach w Związku Literatów Polskich. Jak ci się
współpracowało z Rafałem Podrazą podczas waszej kadencji?
Doskonale. Wydaje mi
się, że gdyby nie Rafał, to zapewne bym nie zaistniała ani jako prezes, ani
jako osoba kierująca oddziałem. Bardzo dużo nauczyłam się od niego. To on
przecież wprowadził mnie do telewizji, radia, czy do szczecińskich gazet –
razem z nim tam chodziłam i nabierałam śmiałości. Uświadomił mi, że kiedy
idziemy do urzędu czy do mediów, to nie jesteśmy petentami, tylko ludźmi,
którzy idą coś zaproponować, mają coś do zaoferowania, a nie tylko do brania.
Przy nim nauczyłam się też pracy zespołowej - do tamtej pory wszystko robiłam
sama. Wielokrotnie wciągał mnie też we wspólne promocje jego książek, które
przygotowywaliśmy razem, bo najczęściej zapraszał mnie do redakcji czy korekty,
a także do zabiegania o środki do realizowania wspólnych projektów. To była
bardzo ścisła współpraca i dała wiele przyjemności, a także przyniosła wymierne
sukcesy! No i z tej współpracy powstała
nasza książka!
W
grudniu 2017 roku ukazała się „Madzia i… Magdalena, czyli o Samozwaniec inaczej
” autorstwa twojego i Rafała Podrazy. Rafał ma w swoim dorobku wiele książek,
jeśli chodzi o literaturę faktu, a w twoim przypadku to był debiut…?
Nie mam w swoim dorobku
książki w tym gatunku. To mój pierwszy taki krok współautorski. Ta książka
długo powstawała. Właściwie to zaistniała w zamyśle wspólnego napisania na
początku naszej wspólnej działalności w 2011 roku. Rafał sam wyszedł z tą
inicjatywą – miał pomysł, miał materiał oraz chęć, aby to nie była kolejna
książka wspomnieniowa czy dziennik, tylko opowieść, która właśnie wysnuwała się
z gąszczu zapisków Krystyny Chruścielskiej. Chodziło też o to, żeby nie
zatracić osobowości bohaterki, a właściwie dwóch bohaterek - Krystyny
Chruścielskiej, która opowiada o całkiem innym, niż dotychczas kreowany,
wizerunku Magdaleny Samozwaniec…
Bo
to była jej przyjaciółka…
Tak… zresztą nie tylko
aktorka Krystyna Chruścielska, ale i jej mąż Juliusz Lubicz Lisowski, stali się
przyjaciółmi pani Madzi na ponad dwadzieścia lat. O tym traktuje książka, o
przyjaźni. Dlatego zgodziłam się na to współpisanie tekstu, dzielenie na rozdziały,
wychwytywanie smaczków słownych, dowcipów, powiedzonek i tworzenie obrazów czasu sprzed ponad pół wieku. Po perypetiach
wydawniczych książka w końcu zaistniała.
A
kiedy skończyliście pracować? Pomysł w 2011 roku, a…
Naturalnie, że trochę
to trwało. O ile sobie dobrze przypominam, to pod koniec roku 2012 Rafał puścił ją do pierwszych wydawnictw i
tam książka krążyła. Ostatecznie, w ubiegłym roku zdecydował, że wydamy ją w
Oficynie R. Ta zwłoka wyszła książce na dobre, bo przez kilka lat Rafał odkrył i zdobył jeszcze
wiele nieznanych zdjęć, które do niej trafiły. Dla niego ikonografia książki
jest równie ważna jak tekst. I w końcu „Madzia …i Magdalena” żyje własnym
książkowym, czyli czytelniczym życiem.
Cały
czas rozmawiałyśmy o pracy twórczej, więc na koniec troszkę zmienię temat. Jaki lubisz rodzaj odpoczynku?
A co to takiego? Żart.
Odpoczywam, czasem. Kiedyś lubiłam taniec, wędrowanie, podróże. Aktualnie
preferuję spacery, zawsze dobrą książkę. A dobra książka, to taka, która wzbudzi
moje zainteresowanie, i niekoniecznie z wyżyn rankingów medialnych. Dobrym
relaksem jest dla mnie muzyka przy zielonej herbacie. Lubię też spędzać czas,
spotykając się z przyjaciółmi przy kawie w urokliwym wnętrzu szczecińskiej
kawiarenki.
Dziękuję
za rozmowę.
Komentarze
Prześlij komentarz