To nie książka, tylko bazgranina
Fot.: Adrianna Rauhut |
Cykl: Historie zmyślone prozą przedstawione
Gdy pióro poprosiło do tańca atrament, ten (nie) zgodził się z ochotą - grzechem byłoby (nie) odmówić, widząc (nie)zgrabną stalówkę, której widok przywołał nieprzeliterowane jeszcze fantazje. Atrament wylał się z kałamarza i zaczęli wspólnie reżyserować fragmenty układów w rytmie wypowiadanych granatem dialogów, rozpoczynając pląs.
W tańcu muzyka wyobraźni poniosła ich dalej do sali baletowej bez kropek i przecinków, a orkiestra zagrała do rymów rozpisujących się na pięciolinii parkietu ułożonego z (klepek) metafory.
By nie zniekształcić piruetów rutyną, zatańczyli kolejny taniec poezją prozaiczną po drugiej stronie zwierciadła. W obrotach zmieniają formę kroków po dziś dzień. To, co po sobie zostawiają nie jest książką, a roztańczoną bazgraniną we wszystkich wymiarach lustrzanych. `
Fragment z tomu Roztańczony atrament
Komentarze
Prześlij komentarz