Nie potrafię siedzieć bezczynnie
Zapraszam na kolejne
„Blogowe spotkanie literackie” – tym razem nie będzie to recenzja, a rozmowa.
Głównym bohaterem będzie dziennikarz, autor tekstów piosenek i książek
biograficznych, animator kultury, wydawca, a w dzieciństwie nawet członek podwórkowego
gangu, Rafał Podraza. Jak sam mówi: „(…) nie potrafię siedzieć bezczynnie –
życie jest zbyt krótkie”.
Urodziłeś się w Jaworze
pod koniec lat 70. ubiegłego wieku…
Tak,
ale mieszkałem w Lubinie. Prawdę mówiąc, w Jaworze poza narodzinami byłem
zaledwie trzy razy.
Jak wspominasz Lubin?
Jak wspominam Lubin?... Mieszkałem
tam. Chodziłem do szkoły podstawowej. Zacząłem pisać. Mam tam rodzinę, małą
grupkę znajomych. Ot, jedno z miejsc na mapie, gdzie spędziłem kawał czasu.
Fajne wspomnienia, ale nie na tyle fajne, by chcieć wrócić tam na stare lata.
Właśnie, twój debiut
literacki miał miejsce bardzo wcześnie…
Miałem prawie 9 lat.
Moje dwa utwory wydrukowano w gazecie „Polska Miedź”: „Milioner” i „Szła noc”.
W siódmej klasie szkoły podstawowej napisałem sztukę, która dostała wyróżnienie
w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
… W konkursie
„Dramaturgia Młodych”?
Tak. Trzyaktówka pod
tytułem „Grzegorz, Antek i reszta” o dwóch braciach wychowywanych przez matkę. Niestety,
nie mam egzemplarza tego „dzieła”.
Uczyłeś się w Legnicy…
Tak.
III Liceum Ogólnokształcące w Legnicy, w Lubinie startowałem do prestiżowej
„jedynki”, ale się nie dostałem, bo miałem za mało punktów, stąd Legnica. Widać
tak miało być; w trakcie nauki w liceum zacząłem pracować w legnickich mediach.
Dzisiaj śmiało powiem, że czasy licealne, to były – jak dla mnie - dobre czasy.
Jesteś humanistą?
Powiedziałbym wręcz,
typowym humanistą. Matematyka zawsze była moją bolączką.
Do końca byłeś taki
wzorowy, czy miewałeś jednak coś za uszami w latach szkolnych?
Byłem chyba dobrym
uczniem, ale na pewno nie aniołem. Często pyskowałem. Miałem własne zdanie.
Poza tym przez moment miałem nawet podwórkowy gang.
Gang?!
Tak. Dorastałem w
czasie, kiedy prawie wszystko było na kartki. Jeśli jednak miałeś dzieci, to
przydziały były większe. Do gangu należeli kumple z podwórka. Wynajmowaliśmy
się ludziom do kolejki w pobliskim spożywczaku. Cennik był ustalony odgórnie:
cukierki lub czekolada. Wszystko
prosperowało znakomicie do momentu, kiedy poszedłem do sklepu z prawdziwą mamą.
Biedna doznała w szoku, gdy usłyszała od ekspedientki szorstko, że to nieładnie
udawać matkę obcego dziecka, by dostać więcej cukru. Na nic były tłumaczenia
mojej rodzicielki, ekspedientka wiedziała swoje. Chyba nie muszę mówić, co się
wydarzyło w domu… Ale co się najadłem słodyczy, to moje.
Zostając przy temacie szkolnym, był jakiś nauczyciel, który
rozbudził w tobie pasję lub w szczególny sposób pomógł się rozwijać?
Miałem szczęście do
polonistów. Maria Pokryszczak była w podstawówce. W liceum Maria Leszczyńska -
chodząca encyklopedia. W klasie maturalnej przejęła mnie, jeśli mogę tak
powiedzieć, Katarzyna Zagrobelna-Rzepka, to był chyba najbardziej twórczy okres
w moim licealnym życiu.
A czym zajmowałeś się poza szkołą?
Pracowałem.
Pisałem do tygodnika ”Panorama Legnicka”. Miałem tam własną rubrykę dla młodych
„Przeczytaj, to dla ciebie”.
Jak zaczęła się twoja współpraca z „Panoramą Legnicką”?
Napisałem
do nich list z zapytaniem, czy mogę napisać artykuł o Annie Jantar. Oddzwonili
i się zaczęło. Wszystko się skończyło, kiedy przeszedłem do „Konkretów”.
Dlaczego?
To był konkurencyjny tygodnik.
Kiedy redaktor naczelny stwierdził, że wyżej, niż „Panorama” nie wyskoczę, to
postanowiłem mu udowodnić, że jednak wyskoczę... W „Konkretach”, pod swoje skrzydła,
wziął mnie Maciek Zalewski. Wiele się od niego nauczyłem. W międzyczasie
współpracowałem też z innymi tytułami: „Rzeczpospolitą Jaworską” i magazynem
kulturalnym „Wersja”.
Zmieniając temat, jesteś wicemistrzem Polski w tańcu
hip-hopowym…
Dawne dzieje…. W Jaworze odbywały
się mistrzostwa Polski w tańcu, na które przyjechałem z grupą taneczną z Domu
Kultury „Kopernik”. Brakowało nam osób mogących wystąpić w solówkach.
Postanowiłem – bardziej dla żartu – spróbować, ale to nie jedyny sukces… Był
też II vice- mistrza świata w mini-formacjach i duetach, ale to naprawdę dawne
dzieje. Miałem wtedy może siedemnaście lat. Słowem: nie te lata i nie te kilogramy…
Studiowałeś historię na
Uniwersytecie Wrocławskim. Dlaczego akurat ten kierunek?
Zawsze lubiłem historię. W
dzieciństwie zamiast oglądać bajki, zachwycałem się „Pocztem Królów Polskich”
według Jana Matejki i książkami Pawła Jasienicy.
W czasie studiów napisałeś pracę socjologiczną na temat
Anny Jantar…
Tak, „Legenda Anny
Jantar jako zjawisko socjologiczne” - była to praca zaliczeniowa z socjologii. Po
latach, wróciłem do niej. Poszerzona ukazała się w formie książki pod tytułem
„Anna Jantar. Ikona z przypadku?”..
Zostając przy Annie Jantar… Zorganizowałeś najpierw Konkurs
Piosenki o Nagrodę im. Anny Jantar, a później ten pomysł przerodził się w
Festiwal. Jak to się zaczęło?
Pewnego razu, miałem wtedy
osiemnaście lat, oglądałem Opole – koncerty „Debiutów”, gdzie uczestnicy walczyli o Nagrodę im. Anny Jantar, stwierdziłem, że to chłam. Postanowiłem
zorganizować porządny festiwal Anny Jantar.
W książce telefonicznej (takie
to były czasy) znalazłem numer do Jarosława Kukulskiego. To on poznał mnie z
Januszem Kondratowiczem. Obaj byli w szoku, kiedy dowiedzieli się ile mam lat.
Teraz, po latach, mam wrażenie, że bardziej z ciekawości, czy ten młody pasjonat
sobie poradzi, zjechali do Legnicy. Potem poszło. Odbyły się cztery edycje, ostatnia
z 2001 roku była już ogólnopolska. A potem wszystko umarło... Niestety, zawiść
zabiła fajny pomysł. Zaszczuto mnie. Nigdzie w Legnicy nie mogłem znaleźć
pracy. Po latach wróciliśmy z Jarosławem Kukulskim do pomysłu, a nowym domem
Festiwalu okazała się bardzo gościnna Września, rodzinne miasto kompozytora.
Zgodnie z oświadczeniem z 2005
roku Jarosław i Natalia Kukulscy wycofali się z Festiwalu im. Anny Jantar . W
czym był problem?
Powodem była rozmowa o
zmianach, która się odbyła po pierwszej edycji wrzesińskiego festiwalu w 2004
roku. Natalia zaproponowała, że zostanie dyrektorem artystycznym, a Jarosław
Kukulski będzie dyrektorem generalnym. Razem z Michałem Kosińskim, z którym
współtworzyłem przy festiwalu, nie zgodziliśmy się na to. Odpowiedzią męża i córki
artystki było oświadczenie na stronie Natalii.
Zainicjowałeś w Szczecinie Zjazd Młodych Gwiazd, w którym bierze udział
uzdolniona wokalnie młodzież. Jak powstał pomysł na ten cykl? Jaka jest idea
tej imprezy?
To mój drugi festiwal. Idea zawsze
pozostaje ta sama: „ocalić od zapomnienia”. Bardzo się cieszę, kiedy po latach
ponownie ożywają przeboje sprzed lat i ich wykonawcy. Cieszy mnie, że młodzi
sięgają po te „starocie” i nagle odkrywają, iż są to fajne numery. Zjazd
Młodych Gwiazd uczy też pokory. W dobie zalewu muzyką zachodnią, gdzie dominuje
język angielski. Podczas ZMG śpiewa się tylko po polsku i nagle okazuje się, że wcale nie jest to
takie proste. Młodzi nie potrafią śpiewać po polsku!
Do tej pory odbyły się trzy edycje Zjazdu Młodych Gwiazd. Były
dziewczyny bigbitu, Jarocka i dziewczyny rocka. Jakie są plany kolejne ZMG?
Plan jest jeszcze na
dwie edycje. Tegoroczna będzie poświęcona Januszowi Kondratowiczowi. Potem
chciałbym robić coś innego, albo spektakularnie zmienić klimat Zjazdu.
Na koncie masz kilka tomików wierszy, ale bardzo rzadko
promujesz swoją poezję podczas spotkań autorskich…
Nie czuję się poetą. Zawsze
chciałem być tekściarzem, nigdy autorem wierszy.
Piszesz teksty piosenek między innymi dla Marcina Błądzińskiego.
W 2018 roku ukazała się jego płyta z twoimi tekstami pod tytułem „We śnie”.
Poznaliście się w latach szkolnych. Jak to się zaczęło?
Byłem w drugiej klasie
liceum, on w pierwszej technikum. Poznała nas ze sobą Beata Stefanik, która
była odpowiedzialna za działania artystyczne w szkole. Pewnego razu zapytała
mnie, czy nie chciałbym napisać tekstu do muzyki Marcina – zgodziłem się. Wspólnie
stworzyliśmy kilka piosenek. Wygraliśmy nawet kilka konkursów. Najbardziej w
pamięci zapadały mi dwa numery „Jesienne liście” i „Chciałbym”. Przyjaźnimy się
do dzisiaj.
Pisałeś też dla Kasi Wilk i
Bogdana Trojanka…
Z Kasią znamy się jeszcze z Lubina.
Jak się to mówi, jesteśmy z tego samego podwórka. Z kolei dla Bogdana zacząłem
pisać przypadkowo. Przyjechał do mnie i zapytał, czy coś bym mu nie napisał.
Zgodziłem się, lubię wyzwania. Pisałem także dla wielu innych wykonawców, ale
nie jestem typowym tekściarzem - nie potrafię pisać na zamówienie.
Którą z napisanych przez siebie piosenek uważasz za swoją
ulubioną?
Nie mam rankingu, ale
chętnie wracam do piosenek napisanych z Jurkiem Petersburskim.
Kogo określiłbyś autorytetem, jeśli chodzi o pisanie
piosenek?
Kondratowicz, zawsze Janusz
Kondratowicz. Nie tylko jako autor tekstów, ale i człowiek. Znaliśmy się wiele
lat. Wielki, skromny człowiek. Prawdziwy przyjaciel i nauczyciel.
Zmieniając temat, jesienią 2006 roku postanowiłeś zabrać się za
wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec…
Tak. Pewnego razu, dosłownie
założyłem się z Mariolą Pryzwan, że napiszę książkę. Rok zbierałem materiały,
potem znalazłem wydawcę i na poważnie zaczęła się moja przygoda z pisaniem.
Fot.: Michał Stefaniak. |
Jesteś autorem wielu książek
biograficznych. Praca, nad którą z nich sprawiła ci największą przyjemność?
Znów nie mam rankingu. Każda ma w
sobie coś ze mnie. Na pewno chętnie wracam do debiutu, ale także do
„Kłobukowskiej”. Zupełnie osobny rozdział stanowi mój wywiad-rzeka z Januszem
Kondratowiczem „Wieczór nad rzeką zdarzeń”. Bardzo przeżyłem pracę nad tą
książką. Janusz zmarł w trakcie jej pisania, stąd wielu tematów nie
poruszyliśmy.
Każda ma coś z ciebie? Mógłbyś tę myśl rozwinąć?
Książka jest, jak
dziecko, więc starasz się, by była jak najlepsza. Docierasz do ciekawych
materiałów, chcesz by była piękna, inna, niż wydane do tej pory i miała w sobie
coś, co spowoduje, że czytelnik po nią sięgnie. Na pewno każda książka, to inne
wspomnienia, inni ludzie, inne sytuacje: i dobre, i złe.
Jesteś uznanym specjalistą od rodziny Kossaków, z powodzeniem piszesz
też o muzyce i sporcie. Która z tych dziedzin jest ci najbliższa i dlaczego?
Patrząc na obecny rynek wydawniczy,
widzę, że speców od Kossaków mamy cały wysyp. Szkoda tylko, że to są rzeczy
odtwórcze. Oczywiście nie siedzę tylko w Kossakach, bo bym się zanudził. Stąd
moje ucieczki w różne gatunki, tematy, światy. Zawsze jednak przyświeca mi
jedna myśl: pokazać czytelnikowi coś, czego nie zna lub, z czego do końca nie
zdawał sobie sprawy. Cieszę się, gdy ten cel zostaje osiągnięty, tak było przy
„Kłobukowskiej” i „Przegranych medalach”.
Książki muzyczne i sportowe wydawane są głównie przez Oficynę R…
Tak. Co ciekawe, mogę
wydawać wszędzie, gdzie tylko sobie zamarzę, ale pod warunkiem, że będę pisał o
Kossakach. Ja tak nie chcę.
Wspomniałeś, że na rynku wydawniczym mamy wysyp Kossakologów. Które z
dotychczas wydanych pozycji o Kossakach byś polecił, a które odradził?
Nie jestem panem i
władcą w tym temacie, więc nie będę ferował wyroków. Wiem jedno: ludzie
kochający Kossaków natychmiast poznają się na gniocie.
W 2017 roku ukazała się książka
Magdaleny Samozwaniec opracowana przez ciebie „Trzymajmy się. Życiowe rady dla
starych i młodych”. Czego mogą spodziewać się czytelnicy?
Rad i porad. Treść jest
nadal bardzo aktualna i nic, a nic nie trąci myszką.
A przywołałbyś jakąś radę
Magdaleny Samozwaniec?
Samozwaniec mówi, że nie
powinniśmy się bogacić, tylko wydawać to, co zarobimy. Bo gdy umrzemy i
zostanie zbyt dużo pieniędzy, to rodzina się pokłóci, a to najgorsze, co może
się zdarzyć.
Jak ci się współpracowało z Różą
Czerniawską-Karcz nad książką „Madzia i… Magdalena , czyli o Samozwaniec
inaczej”?
Dobrze, każde z nas wnosiło do tej publikacji coś swojego. Może nie jest
gabarytowo duża, ale pokazuje dotąd nieznaną twarz pisarki.
We wstępie napisałeś „(…)
Obawiałem się jednak, czy podołam, czy po naniesieniu (momentami znaczących)
poprawek, uzupełnieniu brakujących informacji, sprostowaniu nieścisłości lub
przekłamań, zachowam to, co pani Krystyna chciała przekazać w swoich
wspomnieniach. (…)”. Skąd te obawy u ciebie?
Pomimo że wydałem tyle książek, zdaję sobie sprawę ze swoich ułomności.
Sukces ma wielu ojców – zawsze o tym pamiętam.
Twoich ułomności? Co konkretnie masz na myśli?
Powiem tylko tyle, że nie byłem omnibusem z języka polskiego. Redakcyjnie
wspomagam się zawodowcami, a przy składaniu liczę się ze zdaniem grafika.
Róża Czerniawska-Karcz
wspominała, że ikonografia książki jest dla ciebie równie ważna, co tekst. To
zresztą widać w twoich publikacjach. Powiedz mi, dlaczego to jest według ciebie takie
ważne?
Ludzie najpierw widzą, a potem czytają. To nie czasy, kiedy książka
broniła się sama treścią, teraz musi być ładnie opakowana, a tym opakowaniem są
właśnie zdjęcia, czy dokumenty. Poza tym lubię, kiedy opisywane zdarzenia i
wizerunki ludzi mogą być także pokazane.
Jakie kryteria według ciebie powinna spełniać dobra
literatura faktu?
Musi mnie zaciekawić. To dotyczy
wszystkich moich działań, czy to recenzenckich, czy artykułów do gazet. Może
jest to narcystyczne, ale uważam, że jeśli mnie zaciekawiło, to innych też –
póki co się udaje.
Kto jest dla ciebie autorytetem, jeśli chodzi o pisanie książek
biograficznych? Od kogo się uczyłeś?
Jakich autorów w takim razie cenisz?
Wysoko cenię książki
Joanny Jurgały-Jureczki, zazdroszczę wiedzy Elżbiecie Hurnikowej, czy łatwości
w pisaniu, jaką miała Samozwaniec. Godna pozazdroszczenia jest też umiejętność
patrzenia na świat Mariusza Szczygła, ale
nie można mieć wszystkiego.
Jak bardzo musisz poznać czyjeś życie, żeby napisać dobrą książkę
biograficzną o tej osobie? Jak wyglądają kulisy pracy nad przykładową książką?
Najpierw jest pomysł, a potem od czego zaczynasz?
To nie jest tak. Ta osoba musi mnie
czymś „kupić” – czasem jest to jakieś zdjęcie, zdarzenie z jej życia, czy
zdanie, które wypowiedziała. Na pewno nie potrafię pisać na zlecenie, choć
kilka takich propozycji miałem. Jeśli nie czuję bohatera, to wiem, że nie
będzie to dobra książka. Z kolei, jeżeli już powiem „tak”, to zgłębiam temat.
Powiedziałeś, że osoba, która ma stać się bohaterem musi cię czymś
„kupić”. Czym „kupili” cię bohaterowie twoich dotychczasowych książek?
Trudno odpowiedzieć na
to pytanie. Każdy musi mieć osobowość. Mieli ją Majdaniec, Kondratowicz,
Kłobukowska, Dzikowski, Jantar, Kossak i jego córki. Muszą być niebanalni, a
zarazem uniwersalni.
W swoim zawodzie, jakim jest dziennikarstwo często spotykałeś i
spotykasz sławnych ludzi. Wśród nich przeważają osoby grzeszące, czy niegrzeszące
skromnością?
Fakt, praca
dziennikarza pozwala spotykać osoby, które wielu chciałoby poznać. Przez lata
spotykałem tych ludzi mnóstwo i wiem jedno: im większa gwiazda, tym
skromniejsza. To jak z psem; im mniejszy, tym bardziej szczeka, by ktoś go zauważył.
Ludzie lubią myśleć o swojej pracy, że ma sens i słusznie, bo inaczej,
po co się czymś zajmować. Jaki twoim zdaniem ma sens praca współczesnego
biografisty, osoby zajmującej się opracowywaniem książek i dziennikarza?
Ma ogromny sens.
Przecież póki o kimś mówimy, ta osoba żyje, a ja lubię przywracać ludzi do
„życia”. Tak było w przypadku Majdaniec, Kłobukowskiej, Dzikowskiego,
Kondratowicza i sportsmenek. Ludzie na nowo zaczęli się nimi interesować.
W swojej pracy dziennikarskiej –
z tego, co zauważyłam – bardzo często używasz wywiadu. To twój ulubiony
gatunek?
Tak. Bardzo lubię
słuchać ludzi.
Jakie kryteria według ciebie
powinien spełniać dobry wywiad?
Nie może być banalny.
Udzielałeś
się też w telewizji…
Dano mi szansę na fajną
przygodę. Dzięki szefowej TVP Szczecin, Marii Bartczak, co tydzień mogłem wraz
z Różą Czerniawską-Karcz mówić o książkach w „Kąciku literackim”. Z kolei
dzięki Zuzi Dobruckiej i całej ekipie TVP Rozrywka mogłem realizować swój
autorski program „Na festiwalowej scenie…”, łącznie przygotowałem 24 odcinki.
Cudowne wspomnienia – mam nadzieję, że kiedyś się ta przygoda jeszcze powtórzy.
Ale
ostatnio dość często gościłeś na Woronicza?
No tak. Produkowałem się
pod koniec ubiegłego roku, mówiąc o piosenkach na potrzeby 6 sezonu „Historii
jednego przeboju”, a teraz jadę do Warszawy na nagranie programu
„Gwiazdozbiór”. Będę w nim mówił znów o gwiazdach sprzed lat. Łącznie
zaplanowanych jest 12 odcinków.
Gwiazda…
Ostatnio można cię też czytać w tygodniku „Na żywo”.
Do gwiazdy mi bardzo,
ale to bardzo daleko. Zbyt dobrze poznałem tę stronę medalu przez moich
znajomych, których na co dzień oglądamy w gazetach i telewizji, by mnie to
kręciło. Jest dobrze tak, jak jest. A wracając do „Na żywo”… Tak, dzięki Kasi
Rędaszce, Reni Gratkowskiej i Ani Śliwakowskiej mogę się rozwijać,
współredagując „Historię jednej piosenki”. Cudownie jest odkrywać zapomnianych
artystów, piosenki, czy ich twórców. Na początku nie było łatwo. Musiałem się
przestawić i nauczyć pisać tabloidowo. Dopiero przy szóstym czy siódmym odcinku
udało mi się w końcu załapać ten styl. Widać z dobrym efektem, bo do tej pory
ukazało się ponad 90 historii. Wielu namawia mnie na książkę zbudowaną z tych
gawęd, ale spokojnie, mamy czas.
Jesteś dyrektorem wydawniczym w Oficynie R. Co sprawiło, że
postanowiłeś powołać ją w 2014 roku do życia?
Głupota ludzi
zajmujących się w wydawnictwach doborem książek do wydania, którzy są zbyt
młodzi, by docenić potencjał tego, co im proponuję. Ponadto do żadnej z książek
wydanej w Oficynie R nie dołożyłem ani grosza, a wręcz na każdej zarobiłem,
więc widać, że taka literatura jest potrzebna. Tylko po co ja mam tłumaczyć to
panience, której – jak to kiedyś ładnie powiedziała Marysia Czubaszek – rozum
kończy się na wysokości tipsa, szkoda mi na to czasu i nerwów. Mam stałą,
sprawdzoną ekipę, która wie czego chcę i nie muszę się z nikim kłócić, a
książka od początku do końca jest pod moim nadzorem.
Na funpege’u jest napisane, że „Oficyna R, to mała oficyna, która
będzie wydawać książki o gwiazdach bigbitu i rodzinie Kossaków.” Do tej pory
wydane książki wykraczają poza wcześniej wspomnianą tematykę. Czy jesteś
otwarty na innych autorów, którzy chcieliby u ciebie wydawać? Jakie książki by
cię interesowały jako wydawcę?
Kiedy zwracają się do
mnie znajomi, to chętnie im pomagam, ale staram się nie wchodzić w to do końca, nie mam czasu na promocję danego tytułu, a tego oczekuje autor i wcale mnie to nie
dziwi. Wydam wszystko, co mi się spodoba, ale najpierw muszę poznać autora.
Czy jest coś, czego jeszcze w życiu nie spróbowałeś robić, a bardzo
chciałbyś?
Robiłem mnóstwo rzeczy.
Pracowałem w knajpie, bibliotece, radiu, telewizji, domu kultury i wielu innych
miejscach. Ta różnorodność pomaga mi w tym, co robię teraz. Uważam, że
doświadczenie ważniejsze jest od dyplomów. Nie mam jakiś wizji, ani wymagań –
jeśli przyjdzie potrzeba, to usiądę na kasie w Biedronce. Mówią, że jestem
pracoholikiem, coś w tym jest, bo nie potrafię siedzieć bezczynnie – życie jest
zbyt krótkie.
Dziękuję za rozmowę.
Z Rafałem Podrazą rozmawiała Edyta Rauhut.
Z Rafałem Podrazą rozmawiała Edyta Rauhut.
Bardzo mnie zainteresował pana wywiad/Czasem cos tam panu komentuję na facebooku/.Jak bardzo wiele /kilkaset osób z Sląska z i z poza niego/uwielbiam osobe Sląskiego piosenkarza pana Damiana Holeckiego.Uważam ,że jego życie, jego drogai tego kim teraz jest i co tworzy i co robi jest bardzo ciekawa i warta zainteresowania.Przechodzil rożne koleje losu Był górnikiem potem studiował na słynnej Alma Mater Estrady wyzszej Szkole Muzycznej w Katowicach Jest ogromnie lubiany przez całe rzesze jego fanów.Pracuje w tv TVS prowadzi w radio i tv swoje programy i już czas aby poznała go cala Polska a nie tylko ludzie z Pcimia dolnego.Ma piekny domek w Brennej .Ostatnio ukazał się malutki wywiad z nim na lamach tygodnika Na zywo,Bardzo bym chciała aby zrobiło się o nim głosniej aby mogł zaistnieć w całej Polsce.Teraz kiedy nie ma zbyt wielu następców piosenkarzy.p.Krawczyka ,p Polomskiego niech pan napisze o nim Taki wywiad też zachwyciłby jego fanów Powodzenie gwarantowane.Wiem,że pan moze pominąć moją prosbę milczeniem i pomyśleć jeszcze jedna nawiedzona fanka Ja za 3 miesiace mam 80 lat i bardzo bym chciała pana wspaniałym piórem napisaną książkę o moim Idolu Przeczytać.To jest wykształcony piosenkarz o cudownym głosie ale z kiepską reklamą Może to dlatego ,że to Slązak Nie wiem,ale bardzo proszę niech pan mi na facebooku odpisze jak pan to widzi w swoim wywiadzie powiedział pan ,że nie lubi pan siedziec bezczynnie -oto jest temat niech pan z niego skorzysta A póki co serdecznie pozdrawiam i przepraszam za zbytnia śmiałośc ale w moim wieku sie ludziom już nieco przebacza.A co do pana Kondratowicza wspaniały człowiek.I ma pana rację tak ciepło go wspominajac.Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzień dobry :) Cieszę się, że zainteresowała Panią moja rozmowa z Rafałem Podrazą. Przekażę mu informację o Pani komentarzu. Zapraszam też do lektury innych tekstów na blogu. Pozdrawiam. Edyta Rauhut
Usuń