Koniec na początku
Cykl: Historie zmyślone prozą przedstawione
Część
I
Druga
wojna
Sandra
ubierała buty na stojąco. Po raz kolejny zaspała i chciała wyjść
z domu jak najszybciej. Poprzedniego dnia uczyła się do późna.
-
Wzięłabyś mi papierosy od Kasi na zeszyt? - usłyszała za
plecami głos mamy wchodzącej do przedpokoju. Miała na sobie różowy
szlafrok.
-
Jestem już spóźniona do pracy, spieszę się... – próbowała
argumentować, odwracając się do swojej rozmówczyni.
-
A co mnie to interesuje? Idź po papierosy, bo nie mam, co palić –
odparła podenerwowana – Jeszcze jedno, poproś Michała, żeby
pożyczył nam pięćdziesiąt złotych – dodała po chwili.
-
Co?! Przecież niedawno od niego pożyczałaś. Po za tym, należałoby
zacząć zwracać pieniądze, które pożyczył ci na kurs, a nie
prosić o więcej. Jeszcze dwie zaciągnięte chwilówki są
niespłacone, w tym jedna na moje nazwisko, a druga na jego. To też
trzeba spłacić – sprzeciwiła się. Miała świadomość braku
środków finansowych, ale ciągłe pożyczanie tylko pogłębiało
problem.
-
To moja wina?! Podziękuj tatusiowi roku! To on zostawił nas
z długami. Mam na ciebie tylko trzysta pięćdziesiąt złotych
alimentów! Gdyby nie ty, nie męczyłabym się z długami, dawno
sprzedałabym mieszkanie, spłaciłabym je i żyła spokojnie!
Mieszkasz pod moim dachem, powinnaś mi dziękować! A jak się nie
podoba, to jedź do ojca... On ci nie pomoże, wyśle cię tylko do
roboty i nici będziesz miała z nauki! - krzyczała, świdrując
córkę spojrzeniem – przynieś mi zaraz papierosy i pożycz
dzisiaj pieniądze od Michała – dodała.
-
Bo, co? Zabijesz mnie? - odpowiedziała sarkastycznym pytaniem. Głos
dziewczyny drżał ze zdenerwowania.
-
Bo jestem twoją matką. Urodziłam cię w 1996 roku, to mogę zabić
– odparła, odwróciła się na pięcie i poszła do swojego
pokoju.
Dziewczyna
nie mając ochoty na przedłużanie kłótni, wypełniła jej
pierwsze polecenie z cegłą w żołądku, wiedząc, że oznacza, to
jeszcze większe spóźnienie. Po drodze próbowała uspokoić nerwy.
W myślach starała się samą siebie przekonać, że zasłużyła na
każde słowo, które usłyszała przed chwilą, choć sprawiły
jej ból. Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby zarabiać jak
najwięcej i pomóc rozwiązać kłopoty finansowe – ale to
wciąż było za mało, by przestać być dla niej problemem.
Obwiniała głównie siebie za brak skuteczności we własnych
działaniach.
Taki
sam stosunek miała do zbyt częstego korzystania z dobroci Michała,
który i tak zrobił już dla nich wiele. Pomógł finansowo, dał
Sandrze pracę, która była dla niej ważna, ponieważ mogła się
rozwijać, jednocześnie ładując swoje baterie, aby mieć
siłę na przetrwanie kolejnych dni. Żałowała, że nie udało jej
się do tej pory zebrać się na odwagę, by mu o tym powiedzieć
oraz podziękować.
Wypłata,
którą oddała rodzicielce prawie w całości, zostawiając sobie
zaledwie pięćdziesiąt złotych na własne wydatki – jak zwykle –
skończyła się po kilku dniach. Gdy się o tym dowiedziała,
usłyszała od niej standardowe gorzkie żale zaczynające się
od słów: Jak ten ojciec nas załatwił, wyjechał za granicę
dorabiać się naszym kosztem i zostawił z długami... Znała
je bardzo dobrze. W końcu słuchała ich już trzeci rok - i nie
tylko ona – bardzo często. Drugi front z kolei, czyli ojciec
Sandry zarzucał byłej żonie rozrzutność i niepłacenie
rachunków. Tak batalia o pieniądze oraz tytuł najlepszego
rodzica pełna bolesnych słów
trwała bez najmniejszej szansy na rozejm. Dla dziewczyny oznaczała
konieczność opowiedzenia po jednej ze stron – całkowita
szczerość wobec ojca o sytuacjach fundamentalnych: w domu, pracy,
na uczelni była jednoznaczna dla matki z lojalnością wobec niego
oraz stwarzaniem zagrożenia dla niej (tolerowała jedynie żądanie
od niego pieniędzy, które dawno przestał spełniać, nie płacił
długów, ale alimenty wpływały regularnie), a z kolei jej brak
oznaczał dla ojca brak lojalności, niszcząc relację. Znaczyło to
nie tylko brak możliwości opowiadania mu o czasem zdarzających się
kłopotach edukacyjnych i niedokonanych płatnościach, ale również
niemożność mówienia o umiejętnościach, wzlotach oraz upadkach w
dziedzinach, którymi Sandra zajmowała się zarobkowo. Lojalności
wobec obu frontów, wzajemnie się wykluczały, a każdy kolejne
posunięcia po obu stronach barykady, błędy i towarzyszące im
reakcje emocjonalne utrudniły osiągnięcie neutralności względem
konfliktu.
Wróciła
do domu z kiosku, położyła na blacie kuchennym dwie paczki
papierosów i wyszła bez słowa. Pokonanie drogi do biura nie zajęło
jej dużo czasu. Mieściło się w niewielkim pasażu handlowym nie
daleko Bramy Portowej. Wchodząc, zobaczyła Michała i Justynę
siedzących przy swoich biurkach.
-
Cześć, przepraszam za spóźnienie... zaspałam – powiedziała.
Nie miała ochoty się chwalić drugim powodem późnego zjawienia
się w pracy.
-
Cześć, jak zwykle – skomentował chłopak, podnosząc wzrok znad
klawiatury komputerowej. Sandra położyła torbę na krześle przy
swoim stanowisku, po czym zdjęła kurtkę i powiesiła ją na
wieszaku. Zdjęła torbę z siedzenia, nacisnęła przycisk
uruchamiający komputer. Już zamierzała usiąść, gdy nagle
przeszklone drzwi do pomieszczenia biurowego gwałtownie się
otworzyły.
-
Miała pani do mnie zadzwonić! - powiedziała podniesionym kobieta
pełnym wyrzutu tonem, patrząc na Sandrę. Uznała najwidoczniej, że
tak trywialny zwrot, jak dzień dobry jest w tej sytuacji
zbędny. Była osobą przy tuszy niewielkiego wzrostu o czarnych,
krótko ściętych włosach, pyzatej twarzy
-
Tak, właśnie miałam do pani dzwonić – skłamała, nie chcąc
jej nie denerwować, choć i tak nie miała dla niej dobrych wieści.
-
Niestety, pani wniosek o pożyczkę został odrzucony – dodała po
chwili, spoglądając na klientką, która w swojej czerwonej kurtce
stała w dalszym ciągu przy drzwiach.
-
Aha, rozumiem – odparła już nieco ciszej, po czym wyszła.
-
Co to było? - zapytała rozbawiona Justyna, gdy drzwi się zamknęły.
-
Klientka... - odezwała się dziewczyna lekko zaskoczona zachowaniem
gościa, siadając przy biurku. Komputer zdążył się już się
uruchomić. Zalogowała się do systemu i zaczęła przeglądać
listę wniosków.
-
No przecież miała pani do mnie zadzwonić! - Michał naśladował
teatralnie sposób wypowiadania myśli przez tamtą panią, co
rozbawiło pozostałych.
Reszta
popołudnia przebiegała bez większych rewelacji, pomijając
starszego pana, który przyszedł około godziny czternastej z lekko
podartą kserokopią – jak twierdził - swojego dowodu osobistego
po chwilówkę. Tłumaczył się, że oryginał dokumentu jest gdzieś
zastawiony, jednak na podstawie czarno-białych puzzli ciężko
było potwierdzić jego tożsamość.
Rozmów
również zbyt wiele tego dnia pomiędzy współpracownikami nie
miało miejsca, pomijając krótkie wymiany zdań na tematy zawodowe
– przynajmniej tych z udziałem Sandry. Dziewczyna znała Michała
i Justynę kilka miesięcy, ale długo jej zajmowało przyzwyczajenie
się do nowego towarzystwa oraz budowanie zaufania. Nie była zbyt
wylewna, a właściwie adekwatniejsze było określenie jej szarą
myszą. Nie wiązało się to z tym, że miała powody, by nie ufać
– po prostu potrzebowała więcej czasu. Dystans do otoczenia
przejawiał się najczęściej milczeniem i dosyć sztywną postawą.
Bywało, że w wyniku stresu przez cały czas napięte mięśnie
odmawiały posłuszeństwa. Dostawała wtedy skurczów w brzuchu lub
trzęsły jej się ręce, albo oba zjawiska występowały
jednocześnie. Zazwyczaj w takich chwilach myślała gorączkowo o
tym, żeby objawy ustały lub były przynajmniej jak najmniej
widoczne, lecz przynosiło to przeważnie odwrotny efekt, wzmacniając
niepożądany stan rzeczy. Nie znosiła, gdy jej słabości się
uzewnętrzniają, przeszkadzając w dążeniu do perfekcji w wielu
dziedzinach.
Podobna
sytuacja miała miejsce tego dnia, gdy koło szesnastej podawała
zaparzoną w kubkach kawę. Z jedną, dla Justyny poszło w miarę
gładko, ale tej dla Michała o mały włos nie rozlała. Zatrzymała
się w połowie drogi do celu – ostatecznie lepiej – jej zdaniem
– było wylać ją na siebie lub podłogę, niż na biurko, sprzęt,
czy Michała. Po minucie postoju ruszyła dalej. Chłopak przyglądał
się badawczo, gdy tylko zauważył drżące się ręce dziewczyny,
ale kawa trafiła bezwypadkowo na biurko. Potem wróciła na swoje
stanowisko pracy razem z własnym napojem kofeinowym.
Myślami,
co róż wracała do sytuacji domowej. Zastanawiała się, jak
rozwiązać problemy finansowe, które tak bardzo niszczyły relacje
rodzinne. Jedna i druga strona uparcie stała przy swoim, a
wystarczyłoby tylko wypracować wspólny kompromis oraz pójść na
kilka ustępstw w kwestiach materialnych, które mają wpływ na
przyszłość. Może, gdyby – zgodnie z oczekiwaniem ojca - żeński
front, sprzedał w końcu mieszkanie i nie spławiał każdego
potencjalnego kupca, twierdząc, że za mało pieniędzy proponuje,
ponadto trochę mniej pożyczał oraz wydawał. A z kolei, gdyby
męski front zgodził się pomóc w spłacie zadłużeń oraz nie
unikał wierzycieli... W tedy widoki na przyszłość byłby na pewno
jaśniejsze, a zadłużeń coraz mniej. Przecież, aby to osiągnąć,
nie muszą do siebie wracać, ani na nowo zacząć się kochać. Ale
tak gdybać można bez końca, a wojna trwa, jedno drugiemu stara się
zrobić pod górkę, rozrywając serce Sandry na kawałki.
Dziewczyna
czuła do siebie odrazę za to, że w tym całym cyrku
uczestniczy, cyrku, który sprawia, że prognozy na przyszłość
stają się coraz czarniejsze. Wertowała w myślach przeszłość,
dzień po dniu, szukając momentów, w których należałoby podjąć
inną decyzję – wiele ich było, ale żadna zmiana nie
zagwarantowałaby, że
wojna nie wybuchnie. Zresztą to też można było włożyć do
teczki z napisem Gdybanie – przeszłości nie da się
zmieniać, jedynie teraźniejszość oraz przyszłość podlegają
edycji. Jednak na trudno jej było znaleźć idealne rozwiązanie,
przepełniało ją po brzegi uczucie bezsilności. Gdyby udało jej
się zacząć zarabiać tyle, żeby spłacić wszystkie zadłużenia,
to rodzice nie mieliby, o co walczyć ze sobą. Gdyby..., bo na
dzień dzisiejszy było to ponad jej możliwości.
Sandra
poczuła, że łzy zaczynają napływać jej do oczu. Rozejrzała się
szybko po biurze. Michał z Justyną byli zajęci zawartością
swoich ekranów komputerowych, ale na wszelki wypadek spuściła
wzrok. Nie chciała, aby zauważyli, że zbiera jej się na płacz.
Gdyby padło pytanie Co się stało?, nie miałaby pojęcia,
od czego zacząć odpowiedź. Po za tym mają własne sprawy.
Dziewczyna wiedziała, że od czasu do czasu muszą wysłuchiwać
monologów jej matki, więc swoich zmartwień wolała im oszczędzić.
Wstała
i podeszła do drzwi, nie podnosząc wzroku. Wzięła kluczyk do
toalety, który wisiał obok na haczyku. Wyszła.
-
Ale buty... - usłyszała z głębi pomieszczenia głos Michała,
zanim zamknęła drzwi, ale całą pewnością wypowiedź nie była
skierowana do niej. Najwyraźniej jej czarne, skórzane kozaki
sięgające do kolan skutecznie odwróciły uwagę współpracowników
od oczu, co było jej na rękę.
Gdy
zamknęła za sobą kabinę toalety, usiadła na zamkniętym sedesie
i przestała powstrzymywać łzy. Podwinęła lewy rękaw czarnego
swetra do łokcia. Wyjęła z kieszeni w dżinsach jednorazową
maszynkę do golenia, którą od jakiegoś czasu nosiła przy sobie.
Przekładając ją z ręki do ręki, zastanawiała się nad
skróceniem tej niezbyt udanej opowieści rozpoczętej w 1996 roku.
Jednak nie była pewna, czy uda jej się skutecznie pociąć żyły,
a co najważniejsze, czy udałoby jej się wykrwawić, zanim ktoś
przyjdzie z pomocą. Ostatecznie mogłoby się skończyć trochę
ubrudzoną łazienką, interwencją pogotowia i wizytą w szpitalu,
którą nie była zainteresowana. Chociaż może jednak –
pomyślała, przykładając główkę maszynki do ręki. Po dłuższym
namyśle uznała, że po znalezieniu jej ciała w toalecie, Michał
mógłby mieć kłopoty lub nieprzyjemności, więc włożyła
jednorazówkę z powrotem do kieszeni. Uspokoiła się, doprowadziła
twarz do porządku.
Wróciła
do biura, odwiesiła klucz do toalety na haczyk, usiadła przy
biurku. Nie było jej tutaj jakieś pół godziny. Michał z Justyną
– jak zwykle – siedzieli na swoich miejscach. Dłuższe
nieobecności tego typu już się dziewczynie zdarzały, nie zadawali
kłopotliwych pytań. Nie wiedzieli, ani co ja trapi, ani, co ma w
kieszeni. Zresztą, o co mieli pytać: Co cię tak długo nie
było? Sranie cię pogoniło? Tak bezpośrednich wypowiedzi się
nie spodziewała, szczególnie po chłopaku.
Po pracy udała się na Bramę Portową. Ściemniało się już.
Wsiadła do siódemki, która właśnie przyjechała. Tramwaj
zatrzymywał się na przystankach: Wyszyńskiego, Energetyków.
Sandra wysiadła na następnym. Przeszła przez ulicę, a potem
pod Trasą Zamkową. Stojąc na brzegu Odry, rozejrzała się wokoło:
nie wypatrzyła pieszych, rybaków. Latarnie oświetlały budynki po
drugiej stronie rzeki. Słuchała przejeżdżających w pobliżu
samochodów. Nie potrafiła pływać, więc wystarczyło zrobić dwa
kroki do przodu. Jeden, dwa...
Część
II
Koniec
Następnego
dnia Sandra zjawiła się w biurze, jako pierwsza. Zegarek na ścianie
wskazywał godzinę 08.50 – do otwarcia lokalu pozostało dziesięć
minut. Usiadła w ciemnym pomieszczeniu przy swoim biurku. Cały czas
rozmyślała o wydarzeniach, które miały miejsce wczoraj. Nawet
teraz nie miała ochoty zaglądać do mieszkania. Dawno temu, w
dzieciństwie było domem, później przeistoczyło się w próżnię,
gdzie dziewczyna wegetowała, a nie żyła.
Około
dziewiątej usłyszała szczęk zamka w drzwiach. Do biura
pośrednictwa kredytowego wszedł Michał. Zapalił halogenowe lampy
i usiadł w ciszy na swoim stanowisku pracy. Po włączeniu
komputera, uruchomił stronę stacji radiowej Eska Rock. Po chwili
ciszę wypełniła piosenka pod tytułem Home grupy Three Days
Grace.
-
Cześć, Michał! Słuchaj, Sandra nie wróciła na noc do domu. Nie
mogę się do niej dodzwonić. Wiesz, gdzie jest? - weszła matka
dziewczyny.
-
Cześć, Anetka. Nie... wczoraj była tutaj – odpowiedział
chłopak, odrywając wzrok od ekranu komputera. Często zdrabniał
imiona kobiet, gdy się do nich zwracał.
-
Ciągle mam z nią problemy. Daj znać, jakby się odezwała, martwię
się... coś mogło się stać – powiedziała.
-
Może poszła do znajomych – próbował ją uspokoić Michał.
-
Długi, komornicy... jak ten Mirek nas załatwił, a teraz jeszcze
to... jak wróci, to sobie z nią poważnie porozmawiam - zaczęła
mówić – masz może pożyczyć pięćdziesiąt złotych? Muszę
kupić mleko, chleb i coś do kanapek – dodała po chwili.
-
Może po prostu gdzieś dłużej zabawiła. Potem spróbuję się do
niej dodzwonić. Musiałbym skoczyć do bankomatu – odpowiedział,
wstając od biurka.
-
Pójdę z tobą – po tych słowach chłopak wywiesił na drzwiach
kartkę z napisem Zaraz wracam i razem wyszli.
Sandra
ponownie została sama w pomieszczeniu. Z usłyszanej rozmowy
wywnioskowała, że żadne z nich jeszcze nie wiedziało, co się
stało poprzedniego dnia. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc
była niewidoczna dla innych, chociaż nie do końca wiedziała, jak
to działa. Bardzo chciała znaleźć się w tym miejscu, ale czy
naprawdę tu była?
W
sumie, dawno się nie zastanawiała, co czeka człowieka po śmierci,
czy istnieniem lub nieistnieniem duchów. O popartą faktami relację
raczej ciężko, bo trupy wstają z grobu najczęściej w literaturze
grozy, czy w podaniach na temat wierzeń, a na liście najbardziej
znanych z pewnością znajduje się Jezus Chrystus. Jeśli
przyjmiemy, że umarła, to można by uznać, iż w tej chwili
wędruje po świecie żywych lub zapadła w sen pośmiertny i śni.
Jeżeli jednak ktoś pokrzyżował dziewczynie plany samobójcze, to
mogła doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu i być nieprzytomna;
W przypadku, kiedy przyjmiemy, że ludzka dusza istnieje (lub jakaś
materia duszo-podobna) oraz ma możliwość opuszczenia ciała, to
nasza bohaterka również wędruje teraz po swoim miejscu pracy.
Jednak, biorąc pod uwagę tę hipotezę, bardziej prawdopodobne
jest, że sceny, które zobaczyła, podsunęła jej podświadomość.
-
A wie pani, że dzisiaj tutaj w szpitalu urodziło czarcie dziecko?
Słyszałam od Jadzi, która sprząta na oddziale położniczym. Nie
dość, że dziewucha urodziła się szóstego czerwca 1996 roku, a
już w dacie są na pierwszy rzut oka widoczne trzy szóstki, to
jeszcze o godzinie szóstej. W dziecku może siedzieć nie jeden
Diabeł, a dwa. Drugi się sprytnie zakamuflował. Jak odwrócimy
dziewiątki do góry nogami, to też wyjdzie kształt szóstek! Razem
z godziną narodzin mamy kolejne trzy, a razem aż sześć szóstek!
- mówiła sprzątaczka lekarki, maczając mopa w wiadrze pełny wody
czarnej, jak sadza.
-
Naprawdę? Mówi pani poważnie? - zapytała kobieta, patrząc na
swoją rozmówczynię z lekkim rozbawieniem.
-
Oczywiście! Trzeba mieć się na baczności, chronić się przed
wpływem Szatana na wszelkie możliwe sposoby, jak mawia ksiądz z
mojej parafii. Ja to nawet mam kropielniczkę w domu, żeby odpędzać
go już przy drzwiach frontowych. Oby Bóg miał nas wszystkich w
opiece. Ale jest jeszcze nadzieja... Jadzieńka podsłuchała rozmowę
lekarza z rodzicami, podobno noworodek urodził się za wcześnie.
Nic zresztą dziwnego, Diabeł dawno nie miał władzy nad światem w
swoich ich szponach, więc mu się spieszy na ziemię. Ale na
szczęście, dziecko jest słabe i może nie przeżyć tej doby.
Miejmy nadzieję, że tak będzie, bo wtedy czarci plan się nie
powiedzie... - kontynuowała swój wywód tonem pełnym powagi.
Słuchaczka siedząca za blatem nie wyglądała na zaskoczoną
fanatycznymi teoriami szpitalnej plotkary.
-
A może pani przekaże, pani Jadzi, że ciekawość, to też pierwszy
stopień do Piekła? Więcej pożytku byłoby, gdyby pani wymieniła
tę wodę w wiadrze, zamiast gadać bzdury. No chyba, że do pani
obowiązków należy brudzenie podłogi - powiedział lekarz, który
wyszedł ze trzy minuty wcześniej z gabinetu.
-
Ładnie to tak podsłuchiwać, panie doktorze? Nie rozmawiałam z
panem, tylko z panią Celinką! Niech pan doktor zajmie się własnymi
obowiązkami. Ja jestem wykwalifikowaną konserwatorką powierzchni
płaskich i zmienię wodę, kiedy uznam to za stosowne. Na razie woda
jest czyściutka – odparła wyniośle spoglądając na
czterdziestoletniego, wysokiego szatyna z krótko obstrzyżonymi
kręconymi włosami i lekko odstającymi kośćmi policzkowymi w
białym fartuchu.
-
Chętnie zapytałbym o to samo panią i jadzieńkową agencję
prasową. Proszę z łaski swojej nie rozpowiadać tego, co jest
objęte tajemnicą lekarską. A, co do pani kwalifikacji, to chyba
operujemy zupełnie odmiennymi definicjami słowa czystość.
Żegnam panią – odparł podirytowany – Trzymaj się,
Celina – dodał, odwracając się. Poszedł w kierunku drzwi
wyjściowych.
-
Nie rozumiem, o co mu chodzi. Mądrala jakiś, słyszałam, że
posadę w szpilu dostał po znajomości. I podobno to on odbierał
poród, gdy ta mała czarcia dziewucha się rodziła. Ale on to chyba
już dawno jest pod wpływem Szatana – rozgadała się znowu, gdy
tylko drzwi się zamknęły - Jadzia mi mówiła, że kiedyś
widziała w jego gabinecie, na biurku opakowanie od płyty i nie
zgadnie pani, co było na okładce! Jakieś kościste szczerzące się
straszydło z żółto-białymi włosami i trzymało w ręce
siekierę, i ono stało na tle budynków nad, którymi były ciemne
chmury, i tam był taki napis składający się z dwóch słów, nie
wszystkie litery były normalne. Pierwsze wyglądało tak, najpierw:
I, R, potem był trójkąt, a na końcu N. A
drugie, M, znowu trójkąt, tylko tym razem odwrócony
podstawą do boku, I, następny trójkąt, ale tym razem
prostokątny, E, no i N ! To chyba jakiś
szatanistyczny język! A te trzy trójkąty, to może tak zamiast
trzech szóstek – mówiła. Były to ostatnie słowa, które
usłyszała Sandra zanim całkowicie zniknęła.
-
To pewnie była płyta Iron Maiden, a nie żaden
szatanistyczny język. Przepraszam panią, muszę skorzystać z
toalety – to mówiąc, wyszła zza blatu i zniknęła za białymi
drzwiami.
-
Krysiu! Krysiu! A ty nie zbierasz się jeszcze do domu?Wiesz w ogóle,
co się stało?! - do izby przyjęć wbiegła starsza, niska kobieta
z siwymi włosami spiętymi związanymi w koński ogon. Ubrana była
w długą, niebieską sukienkę.
-
Witaj, Jadzieńko. A faktycznie, to już dwudziesta. Przy ciężkiej
pracy czas szybko leci – powiedziała z dumą rozglądając się po
pomieszczeniu, w którym zdążyła umyć aż połowę całej
powierzchni podłogowej – A co się stało? - dodała po chwili.
-
Ta dziewczynka, która dzisiaj o szóstej się urodziła, zmarła,
zanim wyszłam z pracy. Słyszałam, jak lekarz rozmawiał z kimś
przez telefon o tym. Chyba rodzice zdążyli jej już nadać imię.
Padło imię Sandra – relacjonowała.
-
Może to i przykre, że dziecko zmarło, ale w tym przypadku dobrze,
że koniec nastąpił na początku. Nigdy nie wiadomo, jakie piekło
mogłoby znaleźć swój początek w tamtym domu, gdyby dziewucha
przeżyła.
Komentarze
Prześlij komentarz