Koniec na początku

Cykl: Historie zmyślone prozą przedstawione

Część I
Druga wojna

Sandra ubierała buty na stojąco. Po raz kolejny zaspała i chciała wyjść z domu jak najszybciej. Poprzedniego dnia uczyła się do późna.
- Wzięłabyś mi papierosy od Kasi na zeszyt? - usłyszała za plecami głos mamy wchodzącej do przedpokoju. Miała na sobie różowy szlafrok.
- Jestem już spóźniona do pracy, spieszę się... – próbowała argumentować, odwracając się do swojej rozmówczyni.
- A co mnie to interesuje? Idź po papierosy, bo nie mam, co palić – odparła podenerwowana – Jeszcze jedno, poproś Michała, żeby pożyczył nam pięćdziesiąt złotych – dodała po chwili.
- Co?! Przecież niedawno od niego pożyczałaś. Po za tym, należałoby zacząć zwracać pieniądze, które pożyczył ci na kurs, a nie prosić o więcej. Jeszcze dwie zaciągnięte chwilówki są niespłacone, w tym jedna na moje nazwisko, a druga na jego. To też trzeba spłacić – sprzeciwiła się. Miała świadomość braku środków finansowych, ale ciągłe pożyczanie tylko pogłębiało problem.
- To moja wina?! Podziękuj tatusiowi roku! To on zostawił nas z długami. Mam na ciebie tylko trzysta pięćdziesiąt złotych alimentów! Gdyby nie ty, nie męczyłabym się z długami, dawno sprzedałabym mieszkanie, spłaciłabym je i żyła spokojnie! Mieszkasz pod moim dachem, powinnaś mi dziękować! A jak się nie podoba, to jedź do ojca... On ci nie pomoże, wyśle cię tylko do roboty i nici będziesz miała z nauki! - krzyczała, świdrując córkę spojrzeniem – przynieś mi zaraz papierosy i pożycz dzisiaj pieniądze od Michała – dodała.
- Bo, co? Zabijesz mnie? - odpowiedziała sarkastycznym pytaniem. Głos dziewczyny drżał ze zdenerwowania.
- Bo jestem twoją matką. Urodziłam cię w 1996 roku, to mogę zabić – odparła, odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju.
Dziewczyna nie mając ochoty na przedłużanie kłótni, wypełniła jej pierwsze polecenie z cegłą w żołądku, wiedząc, że oznacza, to jeszcze większe spóźnienie. Po drodze próbowała uspokoić nerwy. W myślach starała się samą siebie przekonać, że zasłużyła na każde słowo, które usłyszała przed chwilą, choć sprawiły jej ból. Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby zarabiać jak najwięcej i pomóc rozwiązać kłopoty finansowe – ale to wciąż było za mało, by przestać być dla niej problemem. Obwiniała głównie siebie za brak skuteczności we własnych działaniach.
Chodzenie i żebranie o używkę też nie należało do przyjemności. Zresztą palenia nie uważała za najważniejszą potrzebę, dla której warto się zadłużać, ale to było tylko jej zdanie. Po drugie – jak sądziła – pani Kasia pewnie musiała uzupełniać koszty papierosów w kasie z własnej kieszeni, póki matka nie zwróciła pieniędzy. Kobieta okazywała dobre serce, ale nadużywanie tego w tak dużym stopniu było w mniemaniu dziewczyny nie na miejscu.
Taki sam stosunek miała do zbyt częstego korzystania z dobroci Michała, który i tak zrobił już dla nich wiele. Pomógł finansowo, dał Sandrze pracę, która była dla niej ważna, ponieważ mogła się rozwijać, jednocześnie ładując swoje baterie, aby mieć siłę na przetrwanie kolejnych dni. Żałowała, że nie udało jej się do tej pory zebrać się na odwagę, by mu o tym powiedzieć oraz podziękować.
Wypłata, którą oddała rodzicielce prawie w całości, zostawiając sobie zaledwie pięćdziesiąt złotych na własne wydatki – jak zwykle – skończyła się po kilku dniach. Gdy się o tym dowiedziała, usłyszała od niej standardowe gorzkie żale zaczynające się od słów: Jak ten ojciec nas załatwił, wyjechał za granicę dorabiać się naszym kosztem i zostawił z długami... Znała je bardzo dobrze. W końcu słuchała ich już trzeci rok - i nie tylko ona – bardzo często. Drugi front z kolei, czyli ojciec Sandry zarzucał byłej żonie rozrzutność i niepłacenie rachunków. Tak batalia o pieniądze oraz tytuł najlepszego rodzica pełna bolesnych słów trwała bez najmniejszej szansy na rozejm. Dla dziewczyny oznaczała konieczność opowiedzenia po jednej ze stron – całkowita szczerość wobec ojca o sytuacjach fundamentalnych: w domu, pracy, na uczelni była jednoznaczna dla matki z lojalnością wobec niego oraz stwarzaniem zagrożenia dla niej (tolerowała jedynie żądanie od niego pieniędzy, które dawno przestał spełniać, nie płacił długów, ale alimenty wpływały regularnie), a z kolei jej brak oznaczał dla ojca brak lojalności, niszcząc relację. Znaczyło to nie tylko brak możliwości opowiadania mu o czasem zdarzających się kłopotach edukacyjnych i niedokonanych płatnościach, ale również niemożność mówienia o umiejętnościach, wzlotach oraz upadkach w dziedzinach, którymi Sandra zajmowała się zarobkowo. Lojalności wobec obu frontów, wzajemnie się wykluczały, a każdy kolejne posunięcia po obu stronach barykady, błędy i towarzyszące im reakcje emocjonalne utrudniły osiągnięcie neutralności względem konfliktu.
Trwająca obecnie wojna w historii jej rodziny jest drugą. Pierwsza miała miejsce dużo wcześniej przyniosła zdecydowanie mniej ofiar. Pierwsze rozstanie małżonków trwało, gdy dziewczyna uczyła się w szkole podstawowej – za młoda, by wysłuchiwać pretensji którejkolwiek ze stron, nadrabiać braki finansowe, czy w jakikolwiek inny sposób musieć angażować się w konflikt. Zakończyła się rozejmem i złączeniem dwóch frontów w jeden, co nawet przypieczętowano później wspólnym kredytem hipotecznym.
Wróciła do domu z kiosku, położyła na blacie kuchennym dwie paczki papierosów i wyszła bez słowa. Pokonanie drogi do biura nie zajęło jej dużo czasu. Mieściło się w niewielkim pasażu handlowym nie daleko Bramy Portowej. Wchodząc, zobaczyła Michała i Justynę siedzących przy swoich biurkach.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie... zaspałam – powiedziała. Nie miała ochoty się chwalić drugim powodem późnego zjawienia się w pracy.
- Cześć, jak zwykle – skomentował chłopak, podnosząc wzrok znad klawiatury komputerowej. Sandra położyła torbę na krześle przy swoim stanowisku, po czym zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku. Zdjęła torbę z siedzenia, nacisnęła przycisk uruchamiający komputer. Już zamierzała usiąść, gdy nagle przeszklone drzwi do pomieszczenia biurowego gwałtownie się otworzyły.
- Miała pani do mnie zadzwonić! - powiedziała podniesionym kobieta pełnym wyrzutu tonem, patrząc na Sandrę. Uznała najwidoczniej, że tak trywialny zwrot, jak dzień dobry jest w tej sytuacji zbędny. Była osobą przy tuszy niewielkiego wzrostu o czarnych, krótko ściętych włosach, pyzatej twarzy
- Tak, właśnie miałam do pani dzwonić – skłamała, nie chcąc jej nie denerwować, choć i tak nie miała dla niej dobrych wieści.
- Niestety, pani wniosek o pożyczkę został odrzucony – dodała po chwili, spoglądając na klientką, która w swojej czerwonej kurtce stała w dalszym ciągu przy drzwiach.
- Aha, rozumiem – odparła już nieco ciszej, po czym wyszła.
- Co to było? - zapytała rozbawiona Justyna, gdy drzwi się zamknęły.
- Klientka... - odezwała się dziewczyna lekko zaskoczona zachowaniem gościa, siadając przy biurku. Komputer zdążył się już się uruchomić. Zalogowała się do systemu i zaczęła przeglądać listę wniosków.
- No przecież miała pani do mnie zadzwonić! - Michał naśladował teatralnie sposób wypowiadania myśli przez tamtą panią, co rozbawiło pozostałych.
Reszta popołudnia przebiegała bez większych rewelacji, pomijając starszego pana, który przyszedł około godziny czternastej z lekko podartą kserokopią – jak twierdził - swojego dowodu osobistego po chwilówkę. Tłumaczył się, że oryginał dokumentu jest gdzieś zastawiony, jednak na podstawie czarno-białych puzzli ciężko było potwierdzić jego tożsamość.
Rozmów również zbyt wiele tego dnia pomiędzy współpracownikami nie miało miejsca, pomijając krótkie wymiany zdań na tematy zawodowe – przynajmniej tych z udziałem Sandry. Dziewczyna znała Michała i Justynę kilka miesięcy, ale długo jej zajmowało przyzwyczajenie się do nowego towarzystwa oraz budowanie zaufania. Nie była zbyt wylewna, a właściwie adekwatniejsze było określenie jej szarą myszą. Nie wiązało się to z tym, że miała powody, by nie ufać – po prostu potrzebowała więcej czasu. Dystans do otoczenia przejawiał się najczęściej milczeniem i dosyć sztywną postawą. Bywało, że w wyniku stresu przez cały czas napięte mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Dostawała wtedy skurczów w brzuchu lub trzęsły jej się ręce, albo oba zjawiska występowały jednocześnie. Zazwyczaj w takich chwilach myślała gorączkowo o tym, żeby objawy ustały lub były przynajmniej jak najmniej widoczne, lecz przynosiło to przeważnie odwrotny efekt, wzmacniając niepożądany stan rzeczy. Nie znosiła, gdy jej słabości się uzewnętrzniają, przeszkadzając w dążeniu do perfekcji w wielu dziedzinach.
Podobna sytuacja miała miejsce tego dnia, gdy koło szesnastej podawała zaparzoną w kubkach kawę. Z jedną, dla Justyny poszło w miarę gładko, ale tej dla Michała o mały włos nie rozlała. Zatrzymała się w połowie drogi do celu – ostatecznie lepiej – jej zdaniem – było wylać ją na siebie lub podłogę, niż na biurko, sprzęt, czy Michała. Po minucie postoju ruszyła dalej. Chłopak przyglądał się badawczo, gdy tylko zauważył drżące się ręce dziewczyny, ale kawa trafiła bezwypadkowo na biurko. Potem wróciła na swoje stanowisko pracy razem z własnym napojem kofeinowym.
Myślami, co róż wracała do sytuacji domowej. Zastanawiała się, jak rozwiązać problemy finansowe, które tak bardzo niszczyły relacje rodzinne. Jedna i druga strona uparcie stała przy swoim, a wystarczyłoby tylko wypracować wspólny kompromis oraz pójść na kilka ustępstw w kwestiach materialnych, które mają wpływ na przyszłość. Może, gdyby – zgodnie z oczekiwaniem ojca - żeński front, sprzedał w końcu mieszkanie i nie spławiał każdego potencjalnego kupca, twierdząc, że za mało pieniędzy proponuje, ponadto trochę mniej pożyczał oraz wydawał. A z kolei, gdyby męski front zgodził się pomóc w spłacie zadłużeń oraz nie unikał wierzycieli... W tedy widoki na przyszłość byłby na pewno jaśniejsze, a zadłużeń coraz mniej. Przecież, aby to osiągnąć, nie muszą do siebie wracać, ani na nowo zacząć się kochać. Ale tak gdybać można bez końca, a wojna trwa, jedno drugiemu stara się zrobić pod górkę, rozrywając serce Sandry na kawałki.

Dziewczyna czuła do siebie odrazę za to, że w tym całym cyrku uczestniczy, cyrku, który sprawia, że prognozy na przyszłość stają się coraz czarniejsze. Wertowała w myślach przeszłość, dzień po dniu, szukając momentów, w których należałoby podjąć inną decyzję – wiele ich było, ale żadna zmiana nie zagwarantowałaby, że wojna nie wybuchnie. Zresztą to też można było włożyć do teczki z napisem Gdybanie – przeszłości nie da się zmieniać, jedynie teraźniejszość oraz przyszłość podlegają edycji. Jednak na trudno jej było znaleźć idealne rozwiązanie, przepełniało ją po brzegi uczucie bezsilności. Gdyby udało jej się zacząć zarabiać tyle, żeby spłacić wszystkie zadłużenia, to rodzice nie mieliby, o co walczyć ze sobą. Gdyby..., bo na dzień dzisiejszy było to ponad jej możliwości.
Sandra poczuła, że łzy zaczynają napływać jej do oczu. Rozejrzała się szybko po biurze. Michał z Justyną byli zajęci zawartością swoich ekranów komputerowych, ale na wszelki wypadek spuściła wzrok. Nie chciała, aby zauważyli, że zbiera jej się na płacz. Gdyby padło pytanie Co się stało?, nie miałaby pojęcia, od czego zacząć odpowiedź. Po za tym mają własne sprawy. Dziewczyna wiedziała, że od czasu do czasu muszą wysłuchiwać monologów jej matki, więc swoich zmartwień wolała im oszczędzić.
Wstała i podeszła do drzwi, nie podnosząc wzroku. Wzięła kluczyk do toalety, który wisiał obok na haczyku. Wyszła.
- Ale buty... - usłyszała z głębi pomieszczenia głos Michała, zanim zamknęła drzwi, ale całą pewnością wypowiedź nie była skierowana do niej. Najwyraźniej jej czarne, skórzane kozaki sięgające do kolan skutecznie odwróciły uwagę współpracowników od oczu, co było jej na rękę.
Gdy zamknęła za sobą kabinę toalety, usiadła na zamkniętym sedesie i przestała powstrzymywać łzy. Podwinęła lewy rękaw czarnego swetra do łokcia. Wyjęła z kieszeni w dżinsach jednorazową maszynkę do golenia, którą od jakiegoś czasu nosiła przy sobie. Przekładając ją z ręki do ręki, zastanawiała się nad skróceniem tej niezbyt udanej opowieści rozpoczętej w 1996 roku. Jednak nie była pewna, czy uda jej się skutecznie pociąć żyły, a co najważniejsze, czy udałoby jej się wykrwawić, zanim ktoś przyjdzie z pomocą. Ostatecznie mogłoby się skończyć trochę ubrudzoną łazienką, interwencją pogotowia i wizytą w szpitalu, którą nie była zainteresowana. Chociaż może jednak – pomyślała, przykładając główkę maszynki do ręki. Po dłuższym namyśle uznała, że po znalezieniu jej ciała w toalecie, Michał mógłby mieć kłopoty lub nieprzyjemności, więc włożyła jednorazówkę z powrotem do kieszeni. Uspokoiła się, doprowadziła twarz do porządku.
Wróciła do biura, odwiesiła klucz do toalety na haczyk, usiadła przy biurku. Nie było jej tutaj jakieś pół godziny. Michał z Justyną – jak zwykle – siedzieli na swoich miejscach. Dłuższe nieobecności tego typu już się dziewczynie zdarzały, nie zadawali kłopotliwych pytań. Nie wiedzieli, ani co ja trapi, ani, co ma w kieszeni. Zresztą, o co mieli pytać: Co cię tak długo nie było? Sranie cię pogoniło? Tak bezpośrednich wypowiedzi się nie spodziewała, szczególnie po chłopaku.
Po pracy udała się na Bramę Portową. Ściemniało się już. Wsiadła do siódemki, która właśnie przyjechała. Tramwaj zatrzymywał się na przystankach: Wyszyńskiego, Energetyków. Sandra wysiadła na następnym. Przeszła przez ulicę, a potem pod Trasą Zamkową. Stojąc na brzegu Odry, rozejrzała się wokoło: nie wypatrzyła pieszych, rybaków. Latarnie oświetlały budynki po drugiej stronie rzeki. Słuchała przejeżdżających w pobliżu samochodów. Nie potrafiła pływać, więc wystarczyło zrobić dwa kroki do przodu. Jeden, dwa...
 
Część II
Koniec

Następnego dnia Sandra zjawiła się w biurze, jako pierwsza. Zegarek na ścianie wskazywał godzinę 08.50 – do otwarcia lokalu pozostało dziesięć minut. Usiadła w ciemnym pomieszczeniu przy swoim biurku. Cały czas rozmyślała o wydarzeniach, które miały miejsce wczoraj. Nawet teraz nie miała ochoty zaglądać do mieszkania. Dawno temu, w dzieciństwie było domem, później przeistoczyło się w próżnię, gdzie dziewczyna wegetowała, a nie żyła.
Około dziewiątej usłyszała szczęk zamka w drzwiach. Do biura pośrednictwa kredytowego wszedł Michał. Zapalił halogenowe lampy i usiadł w ciszy na swoim stanowisku pracy. Po włączeniu komputera, uruchomił stronę stacji radiowej Eska Rock. Po chwili ciszę wypełniła piosenka pod tytułem Home grupy Three Days Grace.
- Cześć, Michał! Słuchaj, Sandra nie wróciła na noc do domu. Nie mogę się do niej dodzwonić. Wiesz, gdzie jest? - weszła matka dziewczyny.
- Cześć, Anetka. Nie... wczoraj była tutaj – odpowiedział chłopak, odrywając wzrok od ekranu komputera. Często zdrabniał imiona kobiet, gdy się do nich zwracał.
- Ciągle mam z nią problemy. Daj znać, jakby się odezwała, martwię się... coś mogło się stać – powiedziała.
- Może poszła do znajomych – próbował ją uspokoić Michał.
- Długi, komornicy... jak ten Mirek nas załatwił, a teraz jeszcze to... jak wróci, to sobie z nią poważnie porozmawiam - zaczęła mówić – masz może pożyczyć pięćdziesiąt złotych? Muszę kupić mleko, chleb i coś do kanapek – dodała po chwili.
- Może po prostu gdzieś dłużej zabawiła. Potem spróbuję się do niej dodzwonić. Musiałbym skoczyć do bankomatu – odpowiedział, wstając od biurka.
- Pójdę z tobą – po tych słowach chłopak wywiesił na drzwiach kartkę z napisem Zaraz wracam i razem wyszli.
Sandra ponownie została sama w pomieszczeniu. Z usłyszanej rozmowy wywnioskowała, że żadne z nich jeszcze nie wiedziało, co się stało poprzedniego dnia. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, więc była niewidoczna dla innych, chociaż nie do końca wiedziała, jak to działa. Bardzo chciała znaleźć się w tym miejscu, ale czy naprawdę tu była?
W sumie, dawno się nie zastanawiała, co czeka człowieka po śmierci, czy istnieniem lub nieistnieniem duchów. O popartą faktami relację raczej ciężko, bo trupy wstają z grobu najczęściej w literaturze grozy, czy w podaniach na temat wierzeń, a na liście najbardziej znanych z pewnością znajduje się Jezus Chrystus. Jeśli przyjmiemy, że umarła, to można by uznać, iż w tej chwili wędruje po świecie żywych lub zapadła w sen pośmiertny i śni. Jeżeli jednak ktoś pokrzyżował dziewczynie plany samobójcze, to mogła doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu i być nieprzytomna; W przypadku, kiedy przyjmiemy, że ludzka dusza istnieje (lub jakaś materia duszo-podobna) oraz ma możliwość opuszczenia ciała, to nasza bohaterka również wędruje teraz po swoim miejscu pracy. Jednak, biorąc pod uwagę tę hipotezę, bardziej prawdopodobne jest, że sceny, które zobaczyła, podsunęła jej podświadomość.
Dziewczyna tak się zamyśliła, że dopiero po chwili zauważyła, iż nie znajduje się już w biurze, tylko w sporym jasnoniebieskim pomieszczeniu. Jej ciało stawało się coraz bardziej przezroczyste. Pod ścianą stały drewniane krzesełka, a naprzeciwko drzwi wejściowych znajdował się długi, biały blat, za którym siedziała blondynka w fartuchu lekarskim. Na ścianie wisiał szyld z napisem Izba przyjęć. Zobaczyła też szczupłą panią z siwymi włosami upiętymi w koka, która myła podłogę, a właściwie to więcej gadała, niż sprzątała.
- A wie pani, że dzisiaj tutaj w szpitalu urodziło czarcie dziecko? Słyszałam od Jadzi, która sprząta na oddziale położniczym. Nie dość, że dziewucha urodziła się szóstego czerwca 1996 roku, a już w dacie są na pierwszy rzut oka widoczne trzy szóstki, to jeszcze o godzinie szóstej. W dziecku może siedzieć nie jeden Diabeł, a dwa. Drugi się sprytnie zakamuflował. Jak odwrócimy dziewiątki do góry nogami, to też wyjdzie kształt szóstek! Razem z godziną narodzin mamy kolejne trzy, a razem aż sześć szóstek! - mówiła sprzątaczka lekarki, maczając mopa w wiadrze pełny wody czarnej, jak sadza.
- Naprawdę? Mówi pani poważnie? - zapytała kobieta, patrząc na swoją rozmówczynię z lekkim rozbawieniem.
- Oczywiście! Trzeba mieć się na baczności, chronić się przed wpływem Szatana na wszelkie możliwe sposoby, jak mawia ksiądz z mojej parafii. Ja to nawet mam kropielniczkę w domu, żeby odpędzać go już przy drzwiach frontowych. Oby Bóg miał nas wszystkich w opiece. Ale jest jeszcze nadzieja... Jadzieńka podsłuchała rozmowę lekarza z rodzicami, podobno noworodek urodził się za wcześnie. Nic zresztą dziwnego, Diabeł dawno nie miał władzy nad światem w swoich ich szponach, więc mu się spieszy na ziemię. Ale na szczęście, dziecko jest słabe i może nie przeżyć tej doby. Miejmy nadzieję, że tak będzie, bo wtedy czarci plan się nie powiedzie... - kontynuowała swój wywód tonem pełnym powagi. Słuchaczka siedząca za blatem nie wyglądała na zaskoczoną fanatycznymi teoriami szpitalnej plotkary.
- A może pani przekaże, pani Jadzi, że ciekawość, to też pierwszy stopień do Piekła? Więcej pożytku byłoby, gdyby pani wymieniła tę wodę w wiadrze, zamiast gadać bzdury. No chyba, że do pani obowiązków należy brudzenie podłogi - powiedział lekarz, który wyszedł ze trzy minuty wcześniej z gabinetu.
- Ładnie to tak podsłuchiwać, panie doktorze? Nie rozmawiałam z panem, tylko z panią Celinką! Niech pan doktor zajmie się własnymi obowiązkami. Ja jestem wykwalifikowaną konserwatorką powierzchni płaskich i zmienię wodę, kiedy uznam to za stosowne. Na razie woda jest czyściutka – odparła wyniośle spoglądając na czterdziestoletniego, wysokiego szatyna z krótko obstrzyżonymi kręconymi włosami i lekko odstającymi kośćmi policzkowymi w białym fartuchu.
- Chętnie zapytałbym o to samo panią i jadzieńkową agencję prasową. Proszę z łaski swojej nie rozpowiadać tego, co jest objęte tajemnicą lekarską. A, co do pani kwalifikacji, to chyba operujemy zupełnie odmiennymi definicjami słowa czystość. Żegnam paniąodparł podirytowany – Trzymaj się, Celina – dodał, odwracając się. Poszedł w kierunku drzwi wyjściowych.
- Nie rozumiem, o co mu chodzi. Mądrala jakiś, słyszałam, że posadę w szpilu dostał po znajomości. I podobno to on odbierał poród, gdy ta mała czarcia dziewucha się rodziła. Ale on to chyba już dawno jest pod wpływem Szatana – rozgadała się znowu, gdy tylko drzwi się zamknęły - Jadzia mi mówiła, że kiedyś widziała w jego gabinecie, na biurku opakowanie od płyty i nie zgadnie pani, co było na okładce! Jakieś kościste szczerzące się straszydło z żółto-białymi włosami i trzymało w ręce siekierę, i ono stało na tle budynków nad, którymi były ciemne chmury, i tam był taki napis składający się z dwóch słów, nie wszystkie litery były normalne. Pierwsze wyglądało tak, najpierw: I, R, potem był trójkąt, a na końcu N. A drugie, M, znowu trójkąt, tylko tym razem odwrócony podstawą do boku, I, następny trójkąt, ale tym razem prostokątny, E, no i N ! To chyba jakiś szatanistyczny język! A te trzy trójkąty, to może tak zamiast trzech szóstek – mówiła. Były to ostatnie słowa, które usłyszała Sandra zanim całkowicie zniknęła.
- To pewnie była płyta Iron Maiden, a nie żaden szatanistyczny język. Przepraszam panią, muszę skorzystać z toalety – to mówiąc, wyszła zza blatu i zniknęła za białymi drzwiami.
- Krysiu! Krysiu! A ty nie zbierasz się jeszcze do domu?Wiesz w ogóle, co się stało?! - do izby przyjęć wbiegła starsza, niska kobieta z siwymi włosami spiętymi związanymi w koński ogon. Ubrana była w długą, niebieską sukienkę.
- Witaj, Jadzieńko. A faktycznie, to już dwudziesta. Przy ciężkiej pracy czas szybko leci – powiedziała z dumą rozglądając się po pomieszczeniu, w którym zdążyła umyć aż połowę całej powierzchni podłogowej – A co się stało? - dodała po chwili.
- Ta dziewczynka, która dzisiaj o szóstej się urodziła, zmarła, zanim wyszłam z pracy. Słyszałam, jak lekarz rozmawiał z kimś przez telefon o tym. Chyba rodzice zdążyli jej już nadać imię. Padło imię Sandra – relacjonowała.
- Może to i przykre, że dziecko zmarło, ale w tym przypadku dobrze, że koniec nastąpił na początku. Nigdy nie wiadomo, jakie piekło mogłoby znaleźć swój początek w tamtym domu, gdyby dziewucha przeżyła.   

Komentarze